Biedni Polacy w Londynie
...siedzą na krawężniku i płaczą
13 grudnia 2006
Jakże mi przykro, że nie jest mi przykro, w odniesieniu do Polaków,
którzy wyjechali za chlebem do Anglii i tak boleśnie los ich
doświadcza... Pracy nie ma, kasy nie ma, nie ma gdzie spać... pozostaje
pić. No tak, ale żeby pić, potrzebna jest kasa, a jak kasy nie ma to za
co pić?
Jakiś czas temu słuchałem audycji w RMF FM, gdzie mówiono o emigrantach
z Polski, którzy w Anglii znaleźli jedynie smutek i żal... Kilka dni
temu, materiał podobny tematycznie "poleciał" w Polsacie, w klonie
Uwagi rodem z TVN, czyli Interwencji. Trzech pijaczków płakało nad
swoim losem... Mówili jak to się zawiedli, że do domu wstyd wracać, że
to nie prawda co mówią znajomi w Polsce, że wystarczy przyjechać do
Londynu i życie się zmienia...
W Polsce byli zapewne "niebieskimi ptakami", a teraz za
wielką wodą wystawiają nam opinię. Problem dotyczy przede wszystkim
tych, którzy myśląc o Anglii zakotwiczyli swoje pijackie, leniwe tyłki w Londynie.
Jakoś na srebrnym ekranie nie widziałem żadnego materiału z innych
angielskich miast. Dlaczego? Dlatego, że tam jest praca (również) dla
Polaków!
Te trzy śmierdzące nieroby, do których dotarła ekipa Interwencji,
zrzucili winę za brak warunków do życia m.in. na nieznajomość języka
angielskiego, a są w UK od 2002 i 2004 roku! To bzdury!
Ci, którzy znają język mają oczywiście znacznie lepsze oferty pracy,
ale i ci bez znajomości języka jeszcze w tamtym roku (ale i w tym),
byli przyjmowani do pracy w różnych miejscach i miastach - Londyn zapchany jest i pęka w szwach od różnych nacji.
Tam w zasadzie już od roku nie ma czego szukać, a Polacy dalej
obierają jedynie słuszny kierunek --> Londyn - no brak słów...
Ponadto te gady, śmierdzące obiboki mają do dyspozycji DARMOWE
szkółki językowe! Wiem, bo byłem i widziałem - sam również "gościnnie"
uczestniczyłem w takich zajęciach. Nie ma usprawiedliwienia dla tych,
którzy siedząc tyle czasu w UK, nie znają choćby podstaw, które
pozwoliłyby na swobodną komunikację między nimi, a ewentualnym
pracodawcą.
Takie zajęcia rozpoczyna test, który pozwala określić stopień
znajomości języka i w zależności od wyniku, słuchacze są dzieleni na
odpowiednie grupy. Ci, którzy jedynie znają pojedyncze słowa jak i ci,
którzy nie wiedzą co znaczy "welcome" rozpoczynają naukę od zera. Tylko
stopień determinacji i chęci decydują o tym, czy zaczną mówić w języku
angielskim... Takie szkółki rozpoczynają się (o ile dobrze pamiętam)
co pół roku, ale każdy może dołączyć do grup już istniejących.
Kiedy byłem w Anglii, sporo pracy było w miastach takich jak Spalding,
Boston, Grantham, Peterborough, Leicester i wielu innych - trzeba
tylko ruszyć tyłek i choćby z rozmówkami w ręku pracy poszukać.
Najłatwiej jest użalać się nad samym sobą, a na pytanie - "czy szukał
pan pracy" - odpowiedzieć, że albo kłopot z językiem, albo pracy nie
ma. Jeszcze raz powtarzam - to BZDURA!
Kto szuka ten znajdzie, ale trzeba chcieć!
Na przestrzeni roku czasu, do Grantham, gdzie na stałe osiedlili się mój brat i siostra,
przyjechało wielu Polaków - ci, którzy faktycznie chcieli pracować za
funty, pracują do dziś. Szkolą język, dostają lepsze propozycje pracy,
wynajmują mieszkania, kupują domy na kreskę, kupują samochody, żyją
pełnią życia. Wystarczy tylko chcieć!
Gamoń zawsze pozostanie gamoniem, nierób - nierobem, a pijak z przekonania - pijakiem - bez względu na to, gdzie śpi...