Zapoczątkowany w połowie czerwca br. przez Kondzia – jednego z Userów FDI, zlotowy wątek na Forum Dziennika Internautów ma obecnie 8 stron. Przez ten czas napisaliśmy sporo postów, ale najważniejsze, że te posty pozwoliły ustalić datę i miejsce spotkania. Szczęściem wątek nie skończył się jak podobne rok i dwa lata temu. Ustalony jako miejsce spotkania Wrocław, okazał się być miejscem, od którego zaczęła się przygoda DI, a z datą trafiliśmy na wspaniałą, słoneczną pogodę.
Mało kto wie, a i ja dowiedziałem się niedawno, że we Wrocławiu wszystko się zaczęło. To właśnie do Wrocka Piotrek wybrał się na pierwszy wyjazd biznesowy, w poszukiwaniu sponsora jeszcze dla Web Express. Gdyby nie było Web Express, nie byłoby WeInfo i nie byłoby DI… Przypadek, czy tak właśnie miało być?
Osobiście, jak zwykle zresztą, gdy cokolwiek współorganizuję, liczyłem nerwowo godziny do Zlotu i zaglądałem do zlotowego wątku, czy aby przypadkiem nie ma tam jakiejś bomby w stylu „jednak nie mogę przyjechać”. Skład forumowiczów na liście dotyczącej Zlotu zmieniał się kilka razy. Z ochotą edytowałem pierwszy wpis, kiedy trzeba było dopisać kolejną osobę chętną spotkać się we Wrocławiu. Z mniejszym zaangażowaniem edytowałem go, kiedy w zlotowym wątku lub PW pojawiała się informacja o niemożliwości przyjazdu na Zlot.
Dzień pierwszy
Nadszedł w końcu czas, kiedy w zlotowym wątku dopisałem, iż do Zlotu pozostało 12 godzin. Konrad pewnie już wtedy spał, a i ja czekałem tylko na wybicie godziny oznaczającą zmianę daty w kalendarzu.
Rankiem 9 września, kiedy jeszcze twardo i smacznie spałem, w domu rozległ się dźwięk domofonu. Otworzywszy oko, pomyślałem – no to zaczęło się dziać, przyjechał Ufol. Drzwi otworzyła Ania, a Kondzio nie czekając na zaproszenie, wpakował się prosto w nie zaścielony jeszcze pokój 😀
Jakimś bzdetnym uzasadnieniem przyśpieszył mój rozruch poranny i tak zaczął się mój Zlot. Toaleta, śniadanie, wymarsz. Wykąpany poprzedniego dnia Snugolot czekał na parkingu gotowy do wyjazdu. Zapakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy do Poznania.
Wylatując z Torunia, zapytałem na CB, czy przelot w kierunku Inowrocławia jest wolny od kinder niespodzianek w postaci jakiś lotnych radarków, na co otrzymałem odpowiedź zadowalającą.
Jakiś niedzielny kierowca ciągnął się niemiłosiernie przed nami, więc redukcja, czwórka, gaz i ponownie piątka. Kiedy nieznacznie przekroczyłem prędkość, we wstecznym lusterku pojawiły się jakieś błyskające światła. Sygnału nie słyszałem, więc pomyślałem, że patrol policji otrzymał jakieś wezwanie do pobliskiej Suchatówki. Jednak nie. To za mną pędził od jakiegoś czasu. Kierunek na prawo, luz, hamulec, stop. Wysiadłem, podszedłem do policmajstra i… kolejny raz przekonałem się, że mamy „spoko luz” funkcjonariuszy w Toruniu (czego nie potwierdzi Kondzio – on, nałożony na niego kilka dni wcześniej mandat, oprawił sobie na pamiątkę w antyramę). Skończyło się na krótkim wykładzie odnośnie przestrzegania przepisów ruchu drogowego, którego oczywiście z przyjemnością wysłuchałem.
Ruszyliśmy dalej. Zastanawiałem się jak to możliwe, że na CB podali zielone światło, a ja we wstecznym lusterku zobaczyłem niebieskie i czerwone. Musiał być gdzieś dobrze przyczajony, że go nikt nie widział – pomyślałem.
Minęliśmy Inowrocław i Mogilno bez przeszkód. Przed Gnieznem nastąpił pierwszy kontakt z oczekującymi nas w Poznaniu Krystianem i Pawłem. Zadzwonił Paweł z pytaniem, gdzie jesteśmy i o której wylądujemy w umówionym McDonalds’ie.
Do Poznania przybyliśmy z małym opóźnieniem, gdyż ruch na trasie tego dnia był wyjątkowo duży – nawet śmialiśmy się, że chyba wszyscy na Zlot do Wrocka jadą. Poznań nie ma zbyt dobrego oznakowania, więc do miejsca spotkania poprowadził nas na fonii Krystian.
Krystiana rozpoznałem ze zdjęcia w avatarku, ale Paweł swoje redakcyjne zdjęcie mógłby uaktualnić. W Mc’u mała przekąska, po której Poznaniacy przybrali barwy zlotowe, zakładając na siebie koszulki FDI. 10:20, 170 km do przejechania, kierunek Wrocław. Start.
Do Wrocka przylecieliśmy tuż po 12:00, więc tak jak zakładaliśmy, ale trafiając na roboty drogowe, straciliśmy prawie godzinę, aby dotrzeć do punktu zbornego na wrocławskim dworcu głównym. Po wcale niekrótkim kołowaniu Snugolot wylądował na przydworcowym parkingu. Tu rozpoznałem jedynie Nimitz’a i Piotrka. Pozostałych Zlotowiczów widziałem pierwszy raz.
Po krótkim przywitaniu, rozdaniu zlotowych koszulek i porównaniu przywiezionych na Zlot gumowych kaczek, przemieściliśmy się w kierunku wrocławskiego ZOO. Na ostatniej prostej, jakieś 200… 300 metrów przed miejscem docelowym, akademikiem na Wittiga, samochód prowadzony przez Piotrka stracił moc i za nic w świecie nie chciał powrócić do życia. Zawróciliśmy.
Nie bardzo znam się na naprawach samochodów, ale chciałem sprawdzić choćby jakieś podstawy – świece, wadliwy alarm, może jakiś przerwany, czy odłączony przewód… Niestety nie potrafiłem pomóc. W międzyczasie zameldował się we Wrocku Krzysiek z Siriah’em, Neją i PiKo. Po krótkim przywitaniu Krzysiek podjął próbę uruchomienia Polówki Piotrka. Niestety, skończyło się na holowaniu.
Dotarliśmy do akademika około 15:00. Pobraliśmy klucze, podzieliliśmy pokoje, rozpakowaliśmy się i w niepełnym składzie udaliśmy do miasta celem posilenia. Piotrek z Kasią, Krzysiek i Krystian szukali usilnie pomocy technicznej, ale jak się okazało, w sobotę ciężko znaleźć pracujący auto-serwis. Szkoda, gdyż stracili trochę ze Zlotowego czasu.
Już na przystanku autobusowym poleciały pierwsze pamiątkowe fotki. Pojechaliśmy do centrum. Szukaliśmy restauracji, która pomieści 17 osób, gdyż tyle właśnie przyjechało na Zlot. Siriah zaproponował jadło rodem z Meksyku, ale tam wszystkie miejsca były zajęte. Wróciliśmy na rynek i tam przegłosowaliśmy misiowe klimaty na rzecz Pizza Hut.
Obsługa widząc całą ekipę musiała najpierw sprawdzić, czy dysponują miejscem, ale poradzili sobie bez problemu. Zestawili stoliki, dostawili krzesła i przyjęli zamówienie. W oczekiwaniu na jadło leciały kolejne fotki. Konrad oczywiście zamęczał nas opowieściami o swoim idolu Rutkowskim i co chwilę puszczał w stronę któregoś ze Zlotowiczów te swoje „raz, dwa, trzy, bomba!…”.
Kiedy rozmawiam z nim poza Forum, na żywo, czy przez telefon wydaje się być Kondzio całkiem poukładany, ale na Zlocie jakby piorun w niego strzelił – popisywał się czy jak? Nawet moja Ania stwierdziła, że się jakiś taki wulgarny zrobił – może chciał błyszczeć? Ale w taki sposób? W sumie to on z Bydgoszczy jest 😀
W całej tej wulgarności był jednak zabawny, co wyrazili również inni Zlotowicze. Maskotki pewnie tak mają, że sporo rzeczy uchodzi im na sucho.
Po około 20 minutach, trafiły na stoły pierwsze zamówienia. Cały czas Kondzio nawijał jakieś stare dowcipy (najczęściej z dolnej półki – to go chyba najbardziej podnieca) i teksty, przerywane biczem satyry – a to Nimitz’a, a to moim, a to Siriaha. Wilk opowiadał o sztukach walki, a ogólnie tematem przewodnim był ten związany z forumowym życiem.
Posileni, zapłaciliśmy wspólny rachunek opiewający na kwotę przeszło 280 złotych. Ogólna ściepa dała składkę o 20 złotych większą niż wymagana do zapłaty, więc uzbierane złocisze przeznaczyliśmy na wieczornego grila.
W Galerii Dominikańskiej, w Albercie zakupiliśmy troszkę piwa, dużo kiełbachy, jakiś chlebek i napoje na niedzielny ranek.
W oczekiwaniu na powrotny autobus byliśmy świadkami odpalenia sztucznych ogni z wrocławskiego (najprawdopodobniej) rynku. Była tam jakaś wojskowa szwarcparada. Naszą uwagę od pokazów fajerwerków oderwały w pewnym momencie policyjne syreny. Na pobliski przystanek zajechał tramwaj, a kiedy ten zatrzymał się na przystanku, z policyjnych radiowozów wysypało się kilku policmajstrów, celem przywołania do porządku jakiś kiboli.
Po powrocie do akademika, a było to około 20:30, wskoczyliśmy w jakieś stosowne do pory dnia wdzianka i po krótkiej „wymianie postów” przenieśliśmy się w okolice stojącego już grilla. Osobiście trochę przymarudziłem, gdyż musiałem zamienić kilka słów z Naczelnym odnośnie technicznych aspektów obsługi Forum w Sieci.
Grill stał obok akademika T16, więc daleko nie było. Podchodząc bliżej zauważyliśmy, że przed nami „grilowała” inna ekipa zlotowiczów… z Wrocka. „Grilowali” we dwóch i to tak skutecznie, że jeden z nich nie znalazł już w sobie sił, aby przemieścić się do domu. Zmęczony tanim winem o nazwie zbliżonej do „Czar Maryny”, spał jak zabity.
Zlotowicze bawili się wyśmienicie, zajadając się kiełbaskami i popijając zimne piwko. Morfeusz przygrywał na gitarze, a latarnie przy grilu to zapalały się to gasły – jak w dyskotece.
Pomimo, że przedział tematyczny toczących dyskusji był dość szeroki to i tak często popełniano tradycyjnego już OT’a… I nie ważne, czy był to OFF TOPIC, GNIEW – odsłona druga, PROGRAMY, czy SALON POLITYCZNY 🙂
Były dowcipy, scenki z życia w realu i te z życia Forum, były tematy związane z Internetem, komputerami, Irasiad’em, nowym tekstem hymnu, obiadem przez „t” i inne. Z biegiem czasu i oczywiście w miarę ubywania z puszek napoju chłodzącego zapał do pracy, tematy stały się bardzo luźne. Im więcej piwka rozpłynęło się w żyłach Zlotowiczów, tym częściej cenzor Forum się zwieszał, ale w końcu sami Zlotowicze zaraz po niedozwolonym użyciu określonych ciągów znaków – sami się moderowali 🙂
Imprezka przy grillu trwała gdzieś tak do godziny 2:00. Kiedy zapasy przewidziane na ten wieczór zaczynały się z wolna kończyć i kiedy podlane zostały wszystkie okalające grilla drzewka, przenieśliśmy się do akademika, gdzie do trzeciej nad ranem uskutecznialiśmy nocne przy piwku Polaków rozmowy.
Dzień drugi
Pobudka trwała od dziesiątej do około południa. W samo południe, Krzysiek, Nimitz, Siriah, PiKo i Kondziu, w pobliskim lasku urządzili sobie strzelankę (ASG) – death match, czyli każdy na każdego. Latali w giwerami między drzewami i z ukrycia walili sobie po tyłkach. Biedny Kondzio dostał chyba nawet w czółko, ale twardziel mu się nie zresetował – twierdził, że wie jak się nazywa i skąd (niestety) pochodzi
Ci, którzy nie pojechali walczyć, udali się na zapowiadane „safari”. Wizytę rozpoczęliśmy od kawy w ogródku na terenie wrocławskiego ZOO. Jako, że kawowe kubeczki przypominały naparstki, razem z Krystianem i chyba Piotrkiem zamówiliśmy po jeszcze jednej kawce. Kiedy dopijaliśmy ostatni łyk, dołączył do nas Pyrion, który poprzedniego dnia urwał się na imprezę urodzinową.
Zwiedzanie ZOO rozpoczęliśmy od „Dziecińca zwierzęcego”, skąd udaliśmy się do zebr, misiów, fok i innych mieszkańców Ogrodu. Jak chyba wszyscy, najdłużej zatrzymaliśmy się przy małpach. Widzieliśmy słonia tańczącego chyba hip-hop, papugę, która obrywała się z piór i pawia, który pawiem nie był 🙂
Cały czas robiliśmy pamiątkowe fotki, a w przerwach, siedząc na ławkach, korzystaliśmy z jednych z ostatnich w tym roku promieni słońca, wystawiając lica w kierunku bezchmurnego nieba.
Około 15:00 zatrzymaliśmy się na obiad przez „d” w jednej z restauracji – cały czas na terenie ZOO. Tu dołączyła do nas grupa strzelających się. Połączyliśmy stoliki i złożyliśmy zamówienie. Wspólny zlotowy obiad był kolejną okazją do dyskusji na tematy przede wszystkim z działu OFF TOPIC.
Posileni ruszyliśmy w stronę wybiegu dla lwów, następnie wielbłądów i innej zwierzyny. „Safari” zakończyliśmy w okolicach 17:30, nie zwiedzając oczywiście całości ZOO – zbyt mało czasu 😀
Wróciliśmy do akademika. W ruch poszły laptopy i karty z aparatów – łącznie zrobiliśmy przez dwa dni grubo ponad 1,1 GB zdjęć. Po zgraniu fotek, razem z Anią, Kondziem, Krystianem oraz Pawłem spakowaliśmy swoje rzeczy i zapakowaliśmy do Snugolota.
Aby Zlot w pełni się dokonał, zostały jeszcze dwa punkty programowe – wypuszczenie gumowych kaczuszek na wolność oraz rzut dyskiem (twardzielem) i innym sprzętem na odległość. Siriah zabrał nad Odrę sprzęt do miotania i podobnie jak wszyscy Zlotowicze – zlotowe kaczuszki. Wszystkie gumowe kaczki ustawiono do pamiątkowej fotki, a następnie jedni z ustnym przesłaniem dla politykierów Najjaśniejszej, inni bez, zwodowaliśmy kaczki na Odrę. Siriah uwiecznił to wodowanie – teraz czekamy na film 😀
Nad Odrą przedostatni raz błyskały flesze aparatów.
Konkurs rzutu dyskiem i innym sprzętem, a była także drukarka, zapoczątkował Kondziu rzutem próbnym. Do zawodów przystąpili prawie wszyscy Zlotowicze, a czołowe miejsca zajęli Piotrek, PiKo, Nimitz i Krystian. Jako, że rzucający drukarką Morfeusz nie rzucił jej na tyle wysoko i daleko, aby rozbiła się w drobny mak, urządzono na koniec skoki na celność i skupienie – tym razem drukarka się poddała.
Po wręczeniu nagród w postaci dwóch pamięci i dwóch procesorów, strzeleniu ostatnich wspólnych fotek, posprzątaliśmy pozostałości po sprzęcie do miotania i udaliśmy się w kierunku akademika. Tu grupa Poznań-Toruń-Bydgoszcz pożegnała się i ruszyła w drogę powrotną.
Wyjeżdżając z Wrocka widzieliśmy z mostu nasze, kilkanaście minut wcześniej puszczone kaczuszki. Ciekawe, czy ktoś z Wrocławian zainteresował się zwodowanym stadem gumowych kaczek? 😀
Jednym słowem: dziękuję!
Dziękuję wszystkim przybyłym Zlotowiczom za wspaniale spędzony czas. Za decybele śmiechu, za odwagę i chęć spotkania, za dyskusje do rana, za wspólnie spożyte piwko i za wspaniałą atmosferę. Życzyłbym sobie i nam wszystkim, aby przyszłoroczny – II Zlot Użytkowników FDI – był jeszcze lepszy lub utrzymany na tym samym, wysokim poziomie. Rodzą się już nowe pomysły do wykorzystania w przyszłym roku – jednym z nich jest trzydniowy czas trwania Zlotu.
Pozostaje mieć nadzieję, że za rok spotkamy się w większym gronie i dołączą do nas Ci, którym w tym roku nie udało się dotrzeć do Wrocławia, a przyjechać chcieli. Miejmy również nadzieję, że na II Zlocie pojawią się nowi Użytkownicy i będziemy bawić się tak zajefajnie jak w tym roku.
W tekście wykorzystałem zdjęcia własne jak również Użytkowników Forum Dziennika Internautów: Krzyśka, Piotrka, Wojtka (Nimitz), Konrada (konkordpl) oraz Krzyśka (Morfeusz).
(Data pierwszej publikacji: 2006-09-13, 12:05:58)
Comments are closed.