Zapiski Internauty
Moim skromnym zdaniem
lip 14

Zlot Kadetów SCH Koszalin 88

W pierwszy weekend lipca odbył się I Zlot Kadetów 71 plutonu SCH Koszalin, rocznik 1988. Dla większości zlotujących się, było to pierwsze spotkanie po dziewiętnastu latach. Spotkaliśmy się wraz z rodzinami w oddalonej o około 350 kilometrów od Torunia, miejscowości Gołdap. Najdalej z nas miał Hans – jechał osiemset kilometrów. Impreza była przygotowana na najwyższym logistycznym poziomie, za co oczywiście organizatorom dziękujemy.
Dla tych, którzy przyjechać chcieli, a jednak nie mogli… …i dla tych, którzy przyjechali, ku pamięci 😀

Zlot przygotowywany był od stycznia br. Pierwsze rozmowy toczyły się „na Naszej Klasie”. Według wstępnych ustaleń, spotkanie miało odbyć się w Koszalinie, gdzie wszyscy się poznaliśmy, jednak Wąsu zaproponował i przekonał nas do miejscowości Kręsk na Warmii, a zlotować mięliśmy się w ośrodku wypoczynkowym Straży Pożarnej nad jeziorem Wulpińskim.
Los jednak chciał inaczej. W kwietniu, miejsce spotkania zostało przeniesione do Gołdapi, gdzie Tadek i Grzesiek zajęli się organizacją Zlotu. Zamówione zostały domki w ośrodku „Leśny Zakątek” i kasyno wojskowe na sobotnią imprezę główną. Na piątkowe popołudnie zaplanowaliśmy wieczorek rozpoznawczo-zapoznawczy 😀

Na około 90 dni przed Zlotem, na prywatnym Forum, jakie zostało utworzone na nasze potrzeby (swojego czasu Nasza-Klasa.pl miała problemy techniczne z obsłużeniem wszystkich logujących się użytkowników), rozpoczęliśmy odliczanie. Odliczaliśmy na zmianę – ja, Hans, Tadek i Wąsu, a w pewnym momencie do odliczania włączyła się również córka Hansa – Daria. Pomimo odliczania dni, ani na Forum, ani na NK nie dało się jednak zauważyć większego zainteresowania spotkaniem – ot termin ustalony, wstępny skład zadeklarowany – nic tylko czekać na pierwszy weekend lipca. Czasem nawet, przez głowę przebiegała myśl, że może jednak do spotkania nie dojdzie, że zadeklarowani Zlotowicze jak szybko się zapalili, tak szybko wystudzili chęci na spotkanie…

Kilka dni przed Zlotem odebrałem kubeczki okazjonalne, upamiętniające I Zlot. Tadek zebrał ustaloną składkę na zlotowe jadło – zapinaliśmy z wolna „ostatnie guziki”. Tuż przed wyjazdem, korciło mnie, aby wysłać sesemesy do Zlotowiczów i życzyć szczęśliwej podróży, ale przeszło mi, gdyż obawiałem się odpowiedzi, z której dowiem się, że jednak coś komuś wypadło i nie może przyjechać…
Planowaliśmy wyjechać w piątek, 4 lipca w samo południe, ale jak zwykle, kiedy wyjazd przypada na dzień powszedni, złapaliśmy poślizg. Wyjechaliśmy około 13:00. Droga zła nie była, więc podróż mijała szybko i bez problemów. Im bliżej Gołdapi tym humory dopisywały nam jeszcze bardziej. Martwiły tylko zawracające ptaki i szczekające zamiast psów łańcuchy… 😀

Na miejsce dojechaliśmy około 19:00. Zjedliśmy szybką obiado-kolację, po której zadzwoniłem do Tadzia z prośbą, aby popilotował nas do ośrodka – co zresztą było wcześniej ustalone. Przyjechał po kilku minutach. Problemu z rozpoznaniem nie miałem, wciąż był taki sam, jakim zapamiętałem go ze szkoły.

Jakież było miłe zaskoczenie, kiedy po panującej w Internecie ciszy, 4 lipca w Gołdapi, z dwunastu zadeklarowanych Zlotowiczów, dziesięciu przybyło do „Leśnego Zakątka”. Pierwszych ujrzałem Gajosa, Kochanego, Hansa i Pastora Michasia 😀
Nic się nie zmienili – tak, jakby czas zatrzymał się dla nich.

Poszliśmy do recepcji po klucze. Rozpakowaliśmy się w trzypokojowym apartamencie, odświeżyliśmy się po podróży i dołączyliśmy do Zlotowiczów, którzy z wolna przenosili się do lokalu z karaoke. Podobno dziewczyny, znaczy się żony i córki uparły się na śpiewy 😀
Tuż przed naszym wyjazdem do miasta przyjechał Jacek z Jolą, których widzieliśmy już maju. Było nas już sześciu.
W lokalu z karaoke nie dało się porozmawiać, ale tam właśnie poznaliśmy się z rodzinami i tam dołączyło do nas dwóch Grześków. Wąs nie mógł przyjechać w piątek. Dołączył do nas w sobotę rano. Po około godzinie, padła komenda, że wracamy do ośrodka. Część dzieci pojechała z Kochanym, część zabrał Tadek z żoną Marzeną. Ruszyliśmy na postój taksówek. Pech chciał, żadnej nie było. Patrząc na pusty postój przypominał mi się obrazek z minionej epoki, gdzie na taryfy czekało się niemiłosiernie długo, a kiedy jakaś się pojawiła to oczekujący kombinowali, jak wyprzedzić pierwszego z kolejki 🙂

Ten postój był bardziej postój niż taksówek – żartowaliśmy. Czekaliśmy około godziny, zanim ostatnie osoby odjechały w stronę ośrodka.
Piątkowy wieczorek rozpoznawczo-zapoznawczy przenieśliśmy do „Leśnego Zakątka”. Atmosfera była nieziemska! Nasze rodziny zachowywały się tak, jakby znały się od zawsze, a nie od kilkudziesięciu minut. W ruch poszedł zeszyt ze szkolnymi fotkami i podpisami z pierwszego roku oraz szkolenia w Rogowie Pomorskim. Przetrwał prawie 20 lat. Popijając piwko i inne zlotowe trunki, wspominaliśmy czasy szkolne, wspólne wyjazdy na znienawidzone „czyny społeczne”, przepustki, lewizny. Przypominaliśmy sobie fakty, które gdyby nie spotkanie, odeszłyby na zawsze w zapomnienie 😀

Kochany, Gajos i Agnieszka, żona Gajosa zadbali o rozrywkę. Wypożyczona z Klubu Garnizonowego gitara poszła w ruch. Bawiliśmy się wyśmienicie do około trzeciej nad ranem. Żal było iść spać 😀

Sobota
Rankiem, około 12:00 wstałem z lekka wczorajszy. Pozbierałem się jednak dość szybko i odświeżony dołączyłem wraz z rodzinką do Zlotowiczów siedzących w restauracji na terenie ośrodka. Miło było wykonać „misia” z Wąsem i poznać jego żonę.
Słońce świeciło dość mocno, więc chłodziliśmy się piwkiem, dalej wspominając czasy szkolne – Wąsu dostarczył kolejną porcję „nowości”. Czas upływał, zbliżała się godzina rozpoczęcia właściwej imprezy zlotowej.

W Kasynie zjawiliśmy się około 15:00. Stoły były już zastawione, nagłośnienie przygotowane. Przed obiadem rozpoczynającym imprezę, uczciliśmy minutą ciszy zbyt wczesne zejście naszych szkolnych kolegów: Piortka Picha i Stasia Graba…
Po obiedzie zagrała muzyka, my jednak pozostaliśmy przy stole. Wspominkom i żartom nie było końca. Robiliśmy pamiątkowe zdjęcia, znów w ruch poszła gitara. W tym samym czasie, cała gromadka Zlotowej młodzieży i dzieci urządziła konkurs karaoke, albo spacerowała po Gołdapi.

W miarę upływu czasu, po częściowym spożyciu przygotowanych zakąsek i wody ognistej przyszedł czas, aby wytańczyć zbędne kalorie. Ruszyliśmy na parkiet. Czas jakby cofnął się 20 lat. Nikogo nic nie bolało, emeryci i renciści pląsali razem z czynnymi zawodowo kolegami i młodzieżą, która wiek dwudziestu lat osiągnie dopiero za jakiś czas 😀

Tańce przeplatały się z karaoke i koncertem duetu Kochany and Gajos Guitar Band. Wody ognistej i jadła ubywało. Zajadaliśmy się takimi smakołykami jak uwędzone, własnoręcznie złowione przez Tadka i Grześka sielawy, był przepyszny bigos, barszczyk i krokiety. Jedzenia ogólnie było nie do przejedzenia 😀

Zegar w końcu wskazał godzinę 01:00. Czas było wracać do „Leśnego Zakątka”. Ustaliliśmy Stargard Szczeciński jako kolejne miejsce Zlotu i wstępną datę, która przypadła ponownie na pierwszy weekend lipca, roku 2009. Po sprzątnięciu sali bankietowej, postanowiliśmy wrócić do ośrodka piechotą, gdyż wiedzeni doświadczeniem z piątkowego wieczoru, na taksówki nie można było o tej porze liczyć. Drogi do przejścia było około czterech kilometrów z górką. Spacer był jednak równie świetny, jak impreza w kasynie – szczególnie ostatni kilometr, kiedy asfaltówką szliśmy przez ciemny las, nastrajał do kolejnych wspomnień z czasów szkoły.

Niedziela
Dzień zaczął się dla nas od godziny dziesiątej. Pastor Michaś wraz z rodzinką, pożegnawszy się z nami w sobotę, jechał już o tym czasie do Elbląga. Szkoda, że tak szybko musieli wracać. Około 11:00 zeszliśmy się wszyscy w pokojach, które weekendowo zamieszkiwaliśmy. Po Michasiach, w drogę ruszył Kochany z rodzinką. Zaczęliśmy się z wolna wykruszać. Pozostałe osiem rodzin, jeszcze przez dwie godziny, oddawało się mniej i więcej poważnym konwersacjom dotyczących już czasów obecnych. Przed 13:00 odjechał Jacek i Jola. Zgrałem fotki strzelone przez Tadzia i Wąsa, a kiedy wybiła 13:00 i na nas przyszedł czas. Pożegnaliśmy się, zapakowaliśmy w samochód i ruszyliśmy do Torunia.

Przez całą drogę rozmawialiśmy o mijającym weekendzie. Wspominaliśmy prześwietne zawodzenie Pastora, powtarzaliśmy usłyszane na Zlocie dowcipy, wspominaliśmy świetnie przygotowaną kuchnię i ogólnie wspaniałą atmosferę panującą przez cały zlotowy weekend.
Mamy nadzieję, że na II Zlocie spotkamy się w jeszcze szerszym gronie. Mamy nadzieję, że dotrą również ci, którzy chcieli być w Gołdapi, a z różnych przyczyn przyjechać nie mogli.

Kochani, dziękujemy za wspaniałą zabawę, za rozmowy do białego rana, za dowcip i śpiew – dziękujemy za to, że jesteście.

(Data pierwszej publikacji: 2008-07-14 02:26:07)