Zapiski Internauty
Moim skromnym zdaniem
cze 04

Staruszek z niezłym kitem

W piątek, kiedy przebudziłem się z głębokiego snu, przeszyło mnie jakieś przeraźliwe kłucie w plecach. Kiedy doszedłem do siebie uzmysłowiłem sobie, że ból pojawia się równolegle przy wdechu i wydechu… Mój tato odszedł 9 lat temu, a jego oczy zamknął nowotwór płuc. Chuchając na zimne, wykręciłem numer telefonu do rejestracji w przychodni, umówiłem się na wizytę i poszedłem do lekarza.

Może machnąłbym ręką na tą bolączkę, ale dwa dni wcześniej stwierdziłem powiększony migdał, a i temperatura podniosła mi się o dwa stopnie. Młodszy już nie będę, więc dbając o swoje zdrowie, stanąłem przed drzwiami lekarza o umówionej telefonicznie godzinie.

Na krzesełku przy drzwiach gabinetu siedział pewien starszy pan. Jęczał z cicha i stękał, aż żal się robiło. Trzymał w ręku swoją kartę, co oznaczało, że rejestrował się osobiście w okienku, po wyznaczonych godzinach na rejestrację na ten dzień. Jego twarz mówiła, że to dobry człowiek, więc pomyślałem, że może bym go puścił przede mną…

Moi rodzice nauczyli mnie szacunku dla starszych, a życie już kilkakrotnie zastosowało zasadę „chcesz od życia, daj od siebie”, więc zapytałem czy również czeka na wizytę, czy może jest już po i czeka na kogoś z rodziny, aby odwieźć go do domu. W odpowiedzi usłyszałem, że przyszedł tylko po receptę, a wizyta zajmie mu tylko chwilę.

Odparłem, że skoro tylko „po receptę” to może wejdzie przede mnie, skoro aż tak źle się czuje. Na twarzy starca pojawił się lekki uśmiech, podziękował, a kiedy nadeszła moja pora wszedł.

Minęło pięć minut, dziesięć, mijały kolejne minuty i dotarło do mnie, że to nie tylko po receptę wszedł starszy, miły pan. Kiedy minęło 25 minut otworzyły się drzwi, a wychodzący starszy pan już nie miał tak zbolałej miny. Nie podnosząc oczu opuścił placówkę przychodni… W duchu rzuciłem tylko „ładne mi po receptę”.

Już miałem wchodzić do gabinetu, kiedy do lekarza, przede mną wszedł jakiś łysol i powiedział „już czas”… Lekarz skinął głową i zaczął zbierać się do wyjścia. Zapytałem o co chodzi, a ten odrzekł, że musi pilnie wyjść, by potwierdzić… zgon. Na pytanie, kiedy wróci, rozłożył jedynie ręce.

Wkurzył mnie tym gestem niemiłosiernie, ponieważ staruszek okazał się komediantem z niezłym kitem, a perspektywa kolejnych dziesiątek minut oczekiwania w kolejce kichających i kaszlących nie napawała optymizmem – w końcu umawiałem się na konkretną godzinę, aby nie wytapiać czasu…

Ponadto poważnie zastanawiam się nad zasadnością stosowania się do wpojonych przez rodziców zasad. Wiem, że nie można mierzyć wszystkich jedną miarą, ale też nie wszyscy staruszkowie jawią się jako osoby, którym można ufać. Zrobił mnie gość w bambuko i udzielił kolejnej lekcji życia. Zapewne następnym razem wezmę ze sobą klapy na oczy w postaci gazety, aby nie patrzyć na oczekujących.

Lekarz wrócił do przychodni po czterdziestu minutach. Przygotował się do pracy, przyjął mnie, a badanie trwało w sumie 10 minut… Jak się okazało z moimi płucami jest wszystko w porządku, a ból wywołało „przewianie”.

Była to najdłuższa z umówionych wizyt u lekarza. Moja Kasia, kiedy usłyszała tą historyjkę znacząco się do mnie uśmiechnęła – chyba mi nie uwierzyła, he he… Kolejne pojęcie pecha.